czwartek, 11 sierpnia 2011

ROZDZIAŁ V

…Chcę uciec, potrzebuję wyjścia…
…Nie wierzę że to będzie właśnie ta droga…
…Najgorsze jest czekanie…
…Nadszedł czas, aby powstrzymać to co należy do mnie…
…Nadszedł czas, aby odejść bez przeprosin…
…To jest moje pierworodztwo…
…Mam dość uczucia, że jestem bezradny…

AKKA
Twierdza Więzienna
1309 rok
XIV w. n.e.

  Dziś wyjątkowy dzień a mianowicie nasz kochany naczelnik robi obchód, a co za tym idzie część mojego planu ucieczki zostanie zrealizowana. Jestem niemalże pewien sukcesu, gdyż udało mi się podsłuchać wczoraj wieczorem rozmowę strażników, z której wywnioskowałem, iż nasz naczelnik jest bardzo wrażliwy na punkcie swojej osoby i wpada w szał kiedy słyszy krytykę.  Dzięki temu wiem jak uderzyć. Na czym polega mój plan? Kiedy sobie o nim pomyśle na mojej twarzy pojawia się paskudny uśmiech i utwierdzam się w przekonaniu, że jestem prawdziwym szaleńcem. Ciekaw jestem, o której godzinie zacznie się obchód. Zresztą nieistotne.
 Caedes przyglądając mi się od dłuższego czasu na co nie zwracałem uwagi, w końcu się odezwał.
- Jesteś dziś w podejrzanie dobrym nastroju Maliku.
- Oj tak. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Czy to ma związek z tym dziennikiem?
- W pewnym sensie. Myślałem wczoraj nad tym wszystkim i podjąłem pewną decyzję. Po części również obmyśliłem plan działania. Jednak na razie nie zdradzę ci go.
- Czyli mam rozumieć, że postanowiłeś nazwijmy to… wypełnić swoje przeznaczenie?
-  Otóż to Caedesie. A ty mi w tym pomożesz….
Caedes  wyglądał jakby go piorun poraził.
- Jak to? Przecież za cztery dni mam wykonanie wyroku.
- No i dokładnie za cztery dni o tej porze już nas tu nie będzie. Zaufaj mi Caedesie.
- Widzę szaleństwo w twych oczach. Czy można ufać szaleńcowi?
- Zapewniam cię… - naszą rozmowę przerwały zbliżające się odgłosy ciężkich kroków strażnika. Czyżby zaczął się obchód?  Nie, to niemożliwe, gdyż słychać było kroki jednej osoby, a zazwyczaj naczelnikowi towarzyszyło dwóch strażników.
 Kroki ucichły tuż pod drzwiami naszej celi. O co tu chodzi? W ciszy rozległ się brzęk kluczy a po chwili w drzwiach stanął strażnik. Rozejrzał się po celi i wskazał na Caedesa.
- Ty! Pójdziesz ze mną. – po tych słowach stanął przy drzwiach robiąc Caedesowi miejsce.
- Pośpiesz się starcze! – zaczynał mnie już irytować. Przeniosłem swój wzrok ze strażnika na templariusza.  Caedes tylko wzruszył ramionami po czym poszedł za strażnikiem, który związał mu z tyłu ręce.  Już chciałem protestować, ale drzwi zamknęły mi się przed nosem.
 Przechadzając się w te i spowrotem po celi zastanawiałem się tylko dlaczego zabrał Caedesa. Mam tylko nadzieję, że nie przyśpieszyli okresu oczekiwania na egzekucje. Nie, nie mogli tego zrobić. Chyba…
 I tak mijały kolejne minut, godziny.. Podczas nieobecności Caedesa nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Przez cały czas dręczyła mnie myśl, że zabrali go po to by wykonać wyrok z tego też powody co chwila podchodziłem do okna i patrzy6łem na szafot, jednakże nikogo tam nie było. Minęło już ponad dwie godziny, pogrążony we własnych myślach nie zauważyłem kiedy w drzwiach stanął Caedes, odźwierny rozwiązywał mu ręce po czym zamknął drzwi a cela ponownie pogrążyła się w ciemnościach i jedynym nikłym źródłem światła był okratowany otwór w ścianie służący za okno.
 Już chciałem zasypać Caedesa tysiącem pytań,  ale spostrzegłszy jaki jest zmęczony i przygnębiony zrezygnowałem z tego zamiaru pozostawiając go z własnymi myślami.  Stał pod drzwiami jeszcze chwile wpatrując się w okno po czym podszedł do niego i westchnął. Cała ta sytuacja trochę mnie krępowała i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, ale po dłuższej chwili milczenia Caedes wreszcie się odezwał
- Maliku nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym już umrzeć. Nie wiem jaki masz plan, jednakże wiem, że nawet najlepszy plan na szybką ucieczkę wymaga przygotowania się a tobie pozostało zaledwie cztery dni. Już nie całe… To za mało… Na swoją śmierć czekam już cztery lata i to czekanie jest najgorsze ze wszystkiego co możliwe, nawet najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Czekania na śmierć, zwłaszcza w samotności. Dziękuje jednak Bogu za to, iż ty pojawiłeś się w moich ostatnich dniach. Chciałbym ci pomóc w wypełnianiu twojego zadania, chciałbym móc w tym uczestniczyć, ale nie jest mi to dane. To nie moja bajka.
Po raz pierwszy w życiu poczułem łzy na swojej twarzy i po raz drugi tak wielkie zdeterminowanie.
- Przysięgam ci Caedesie na mojego i twojego boga, że zrobię wszystko byś mógł mi towarzyszyć i cieszyć się życiem przez następne lata dopóki nie przyjdzie twój prawdziwy czas.  Zaprawdę powiadam ci, że ten lud tego przeklętego miejsca nie ujrzy twojej śmierci i nie będzie pluć ci w twarz. Zapamiętaj dziś me słowa by za cztery dni za murami tego miasta je sobie przypomnieć i wiedzieć, że ja przysięgi nie łamię. Nigdy…
Caedes nic mi na to nie odpowiedział tylko uśmiechnął się po wąsem a w jego oczach zobaczyłem nadzieję. Odwzajemniłem uśmiech, ale jak szybko się pojawił się tak szybko znikł. Zacząłem nasłuchiwać, gdyż wydawało mi się, że słyszę kroki. Nie myliłem się w korytarzu znów rozległ się ich dźwięk z tym, że teraz były to liczne odgłosy.
Jak na zawołanie jednocześnie z Caedesem powiedziałem:
- OBCHÓD! – z tym, że każdy z nas wypowiedział to z innymi emocjami. Caedes był spanikowany natomiast na mojej twarzy znów zagościł uśmiech i to ten paskudny, wyrażający szaleństwo.  Templariusz patrzył się na mnie jak na wariata.
- Mam złe przeczucia co do twojego zachowania i dziwne wrażenie, że ten obchód ma coś wspólnego z twoim planem ucieczki.
- No i masz racje… - odpowiedziałem obojętnym tonem przybliżając się do drzwi żeby lepiej się orientować gdzie w danej chwili znajduje się naczelnik ze swoimi strażnikami. To co słyszałem napawało mnie lekkim lękiem.  Dochodziły do mnie odgłosy bicia, łamanych kości, krzyków więźniów, naczelnika i paskudnego śmiechu jego obstawy. Z pośród tych wszystkich hałasów udało mi się wyłapać krzyk kobiety nie musiałem się nikogo pytać żeby wiedzieć za co tu jest i jaki ma wyrok. Uprawianie czarów i stos. Za co innego mogą być skazane kobiety jak nie za czary. To okrutne, gdyż najczęściej skazywane są niewinne kobiety, często tylko dlatego, że ich kolor włosów to rudy, albo dlatego, że krowa sąsiada przestała dawać mleko. Przecież to wszystko to absurd, kompletna bzdura.
 Nasłuchiwałem dalej. Po upływie jakiejś niecałej godziny od naczelnika i jego gburowatych , tępych sługusów dzieliło nas dwie może trzy cele. Nasza znajdowała się na samym końcu korytarza.
Z minuty na miny napięcie we mnie rosło. To będzie chwila prawdy. Od tego obchodu choć to tylko pierwszy z trzech etapów mojego planu ucieczki, który stosownie do sytuacji musiał ulegać zmianom to w dużej mierze zależała od niego wolność moja i Caedesa , była to już także sprawa honoru, gdyż nie mogę złamać przysięgi.
Są coraz bliżej. Zaczynam drżeć. Na przemian robi mi się zimno i gorąco. Miejsce euforii zastąpiła powaga i koncentracja. Jednak nie mogłem odegnać kłębiących się w mej głowie wątpliwości i pytań.
 Jeszcze raz przeanalizowałem swój plan. Zastanowiłem się czy nie ma innej możliwości. Nie było…
 I oto nadszedł czas. W celi rozległ się dźwięk przekręcanego klucza i ustąpienie zamka, który dla mnie w obecnej chwili był o wiele głośniejszy niż normalnie. Dźwięk ten przeszył mnie niczym sztylet wbijany w serce, które w owej chwili zamiera i następuje śmierć, jednakże moje serce zamarło tylko na chwilę po to by zacząć bić szybciej. Nie mogłem opanować drżenia ciała. Opanuj się Maliku. Musisz się skoncentrować…
 Jako pierwszy do celi wkroczył naczelnik miał około czterdziestu paru lat, średniego wzrostu, łysy z blizną ciągnącą się od połowy głowy aż do oka, przycięta broda oraz ubytki w zębach wszystko to zwieńczone zapijaczoną gębą. Zaraz za nim po obu stronach wejścia ustawili się strażnicy.
Nagle jakby mnie sparaliżowało nie byłem w stanie nic zrobić, gorzej zapomniałem co miałem zrobić. Ogarnął mnie paniczny strach. Nie byłem wstanie wydusić z siebie słowa.
 Naczelnik spojrzał się na mnie, chyba zauważył w jakim jestem stanie, ale nie powiedział nic. Kontynuował obchód. Zaczął się zbliżać do wnęki, gdzie ukryta była księga w tym samym momencie zauważyłem, że jedna cegła odstaje bardziej niż pozostałe. Serce teraz biło jak oszalałe, dreszcze się wzmogły a krople zimnego potu wystąpiły mi na czoło. Musze coś zrobić zanim to zauważy. Przesunąłem się w stronę wystającej cegły w nadziei, że uda mi się ją jakoś wsunąć. Naczelnik znów się na mnie spojrzał.
- Widzę, że się pan denerwuje panie…
- al Tahim naczelniku. –  powiedział strażnik patrząc na swój spis. To oni umieją nawet czytać?
- Tak. Panie al Tahim.  – naczelnik podszedł do mnie. Bił od niego odór wódki, cebuli i starego potu. Okropność to my dostawaliśmy wodę raz na osiem dni i nie cuchnęliśmy tak okropnie jak on. Myślałem, że zaraz zwymiotuję, ale się powstrzymałem. Za to przypomniałem sobie co miałem zrobić. Im dłużej wpatrywałem się w tego niedołęgę, tak właśnie uznałem go za niedołęgę, przygłupa  i pijaka o czym nie omieszkałem mu powiedzieć , tym coraz bardziej nabierałem odwagi i pewności siebie. Serce zwolniło swoje tempo a dreszcze ustały. Byłem gotowy.
-Denerwuje się?  Zdaje się panu. – jak gdyby nigdy nic odszedłem mijając lekko zdziwionego naczelnika i podszedłem do jednego ze strażników. Założywszy ręce na piersi oparłem się o ścianę i tak, żeby słyszał to naczelnik powiedziałem:
- Ciekaw jestem jaka kara grozi za obrażenie naczelnika! – naczelnik zerwał się z miejsca, w którym go pozostawiłem i przygwoździł mnie do ściany.
- Co ty powiedziałeś?  - udało mi się go lekko wytrącić z równowagi. No to kontynuujmy.
- Chyba ktoś tu uszu nie myje.  Huh jaki tu zaduch i ten zapach, który panu towarzyszy drogi naczelniku. Czyżby nałożyli wam podatek na wodę?
- Słuchaj szczeniaku….
- Nie rozumiem co pan mówi, to chyba przez te ubytki w zębach. – cisza, która wcześniej nastała została przerwana gwizdami, śmiechem i brawami innych więźniów. Pochlebiało mi to.
- Powiesz jeszcze słowo a… a… a…. będzie z tobą źle. – a powiem, żeby pan wiedział drogi naczelniku powiem, powiem i to nie jedno.  Zastanawiam się jeszcze co by tu skrytykować.
- O niech się naczelnik drogi tak nie unosi i przyjmie moje najszczersze życzenia imieninowe albo urodzinowe.
-Co? Co ty wygadujesz? Jakie imieniny? Jakie znów urodziny?
- No bo jakiś taki naczelnik wczorajszy jest i jeszcze ten zapach winka. Jaki to rocznik?
- Dość. Dość tego. Ty… ty…mazałmaniniński psie!
- Zawsze uważałem, że naczelnicy więzień są dość tępi, ale żeby byli takimi niedołężnymi głupolami to nie wiedziałem. Naprawdę panu to oni do pięt nie dorastają. Powinni pana wystawić w jakimś zamku jako rzadko spotykany eksponat więzienny. A i  mówi się muzułmaninie a nie mazałamninie. – teraz to już nasz naczelnik parował ze złości.
- Zabrać go, zabrać mi go stąd! Do Sali tortur! Sto batów. – wykrzykiwał do strażników, którzy prawie na siebie wpadli. – A co do ciebie chłopcze. Osobiście dopilnuję żeby odechciało ci się tych głupich żartów. – no cóż nie całkiem o to mi chodziło, ale pocieszająca jest myśl, że będzie OSOBIŚCIE pilnował, żebym dostał wystarczająco mocne baty.
 Jeden ze strażników uderzył mnie w głowę aż pociemniało mi w oczach, jedyne co zdążyłem wychwycić to przerażony i zdezorientowany wzrok Caedesa, który coś krzyczał do naczelnika, ale nie rozumiałem co, chwile potem straciłem przytomność.
  Ocknąłem się, ktoś chlusnął na mnie wiadrem lodowatej wody. Rozejrzałem się. Znajdowałem w sporym pomieszczeniu bez okien, które oświetlały pochodnie. Mocny odór stęchlizny i krwi przyprawiał mnie o mdłości. Wokół porozstawiane były wymyślne narzędzia tortur, których nawet nie potrafiłem nazwać, na niektórych wciąż była krew. Mój wzrok zatrzymał się przy stole z różnego rodzaju batami, pejczami i kijkami. Przerażeniem napawał mnie pejcz z ostrymi haczykami na końcu. Spojrzałem w górę byłem zawieszony pod sufitem na szorstkiej linie, która przy każdym ruchu raniła mi nadgarstki. Przeniosłem wzrok na strażników jeden miał w ręku bat drugi zaś kij, co nie ukrywam ucieszyło mój widok, bo spodziewałem się w ich rękach tego pejcza z haczykami.  A przede mną stanął jakiś mężczyzna z zapijaczona gębą i blizną na głowie, był dziwnie znajomy. Ach tak to naczelnik. Stał z założonymi rękoma i śmiał się szyderczo.
- I co teraz nie jest ci już tak wesoło co?
- Kiedy patrzę na pańską parszywą gębę to jest. – zaśmiałem się.
Naczelnik tylko warknął i dał znak strażnikom do rozpoczęcia. Zaczęło się pierwsze uderzenie kijem.  Pierwsza fala bólu przeszyła moje plecy zaraz za nią druga. Skóra okropnie mnie piekła nie dałem jednak po sobie poznać, że odczuwam ból. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku. Opuściłem głowę na dół i zacisnąłem zęby i tak przyjmowałem kolejne ciosy. Już ich nawet nie liczyłem. W pewnym momencie poczułem jak jakaś ciepła ciecz spływa mi po plecach. To była krew. Kiedy to się skończy. Plecy już niemiłosiernie mnie piekły, coraz liczniejsze strumienie krwi oplatały mi plecy tworząc zawiłą sieć. Jeszcze kilka mocnych uderzeń po czym naczelnik rozkazał im przestać:
- Dość! To powinno nauczyć go pokory. - po czym usłyszałem śmiech. Znów poczułem jak wylewają zimną wodę na mnie. Lodowata ciecz przyniosła mi niewypowiedzianą ulgę.  Skóra na plecach przestał już tak piec.
- Rozwiążcie go i zabierzcie do celi, ale najpierw załóżcie mu coś na plecy nie chce żeby inni więźniowie to widzieli. -  Nie podniosłem głowy dalej wpatrywałem siew ziemię. Czułem jak stróżki zimnej wody ściekają mi po twarzy po czym spadają na ziemię. Słyszałem jak naczelnik szedł w stronę wyjścia. Nie mogłem pozwolić mu odejść.
- Tchórz. – powiedziałem cicho, ale tak żeby słyszał. Zamarł już nie słyszałem nic tylko swój i stojących po obu moich stronach strażników oddech. Chwile potem usłyszałem jak się zbliża. Zatrzymał się tuż przede mną i schylił się znów poczułem towarzyszący mu odór. 
- Co ty powiedziałeś?
- To co słyszałeś. Jesteś tchórzem.  Krzykiem, biciem i torturowaniem maskujesz swoje prawdziwe oblicze. Swoje ja, które jest małym bezsilnym, zlęknionym człowieczkiem, który posługuje się innymi, gdyż sam boi się ubrudzić rąk. Jesteś tchórzem.  – mówiłem wpatrując się w ziemię. Naczelnik zaczął szybko i ciężko oddychać. Właściwie można było nazwać to sapaniem. Po chwili stania w miejscu szybkim krokiem podszedł do strażnika stojącego po mojej lewej stronie, który trzymał kij. Naczelnik najwyraźniej zabrał mu go.  Poczułem jak ból ponownie mnie przeszywa. To było o wiele mocniejsze uderzenie od tych, zadawanych przez strażników. Mimowolnie wygiąłem się do tyłu. Znów się śmiał. Potem było już jedno uderzenie za drugim. Każde coraz mocniejsze. Uderzał jak szalony, jakby go opętało. Po jakiś dziesięciu może piętnastu uderzeniach przestał. Rzucił kij w kąt. Echo odbiło się o ścian. Znów stanął przede mną.
-  I co teraz powiesz? – nie byłem w stanie nic powiedzieć. Ból był zbyt silny. Nawet oddychać było mi ciężko. Jedynie na co miałem siły to podnieść powoli wzrok, popatrzeć się na niego chwile po czym splunąć mu prosto w twarz. Naczelnik wytrzeszczył oczy i wytarł gwałtownym gestem twarz. Zamachnął się i uderzył mnie pięścią w głowę. Wyplułem krew, która napłynęła mi do ust.
- Widzę , że niczego cię to nie nauczyło. Myślę, że zrobię wielką przysługę światu skazują cię na śmierć. A więc Maliku al. Tahim zostajesz skazany na śmierć poprzez stryczek. – padły te słowa, które chciałem usłyszeć i których tak długo oczekiwałem - Nie będę się fatygował na dwie egzekucje dlatego też zostaniesz stracony tego samego dnia co ten starzec, z którym dzielisz celę. – i to twój błąd drogi naczelniku, ale moje zwycięstwo w pierwszym etapie. Słowa, które wypowiedział naczelnik sprawiły, ze przestałem już odczuwać ból. Mimowolnie uśmiechnąłem się, czego on już nie mógł zauważyć.
  Strażnicy rozwiązali mi ręce, nie miałem siły stać, upadłem twarzą na zimną ziemię. Podnieśli mnie. Jeden z nich założył mi jakąś koszulę, aby zakryć rany, materiał od razu przykleił mi się do pleców co wywołało okropne pieczenie.  Nie byłem wstanie się ruszczyć poddawałem się wszystkiemu.  Związali mi ręce z tyłu po czym wywlekli z sali tortur.
 Po drodze musiałem stracić przytomność, gdyż nie pamiętam jak znalazłem się spowrotem w celi. Otwierając oczy od razu zobaczyłem patrzącego się na mnie Caedesa. Złapałem się za głowę. Ból pulsował mi w skroniach i miałem uczucie jakby ogień palił mi plecy.
- No nareszcie. Witaj wśród żywych. Co ty właściwie wyprawiasz Maliku? Chcesz żeby skazali cię na śmierć?
- Już to zrobili. Powieszą mnie razem z tobą. – mówiłem zachrypniętym głosem. Caedes już chciał coś powiedzieć, ale go uciszyłem. – Oto wszystko właśnie mi chodziło. Ile byłem nie przytomny?
-  Niecały dzień. I co? Powiedz mi Maliku i co teraz?
- Teraz musimy się przygotować. – zobaczyłem pytający wzrok Caedesa, ale nie zareagowałem. Zamiast tego spróbowałem wstać. Nie mogłem. Spróbowałem usiąść . Udało się. Przysunąłem się do ściany i opierając się plecami o nią, co wywołało okropny ból, przejechałem w górę po ścianie pomagając sobie rękoma. Jest dobrze stoję. W głowie zaczęło mi się kręcić, zamknąłem na chwile oczy. Spróbowałem przejść się kawałek. Udało mi się. Zacząłem się przechadzać po celi, muszę przyznać, że pomogło mi to zapomnieć o bólu.
- Widzę, że nie tracisz czasu Maliku.
- Nie mogę sobie na to pozwolić. Zostało trzy dni.
- Dobrze szaleńcze. Więc jaki jest plan.
- Plan jest następujący.  Po pierwsze dajesz mi swój sznurek od spodni.
- Co? Po co ci? Przecież masz swój.
- Tak, ale mi są potrzebne dwa. – posłałem mu ponaglające spojrzenie.
- No dobrze. – zaczął wyciągać sznurek, po czym wręczył mi go. – Trzymaj.
Chowając go do kieszeni kontynuowałem przedstawianie planu.
- Całą akcję podczas bycia na szafocie się nie martw ja się tym zajmę. Nie pytaj jak. Zobaczysz. Sam nie do końca wiem jak to będzie przebiegało.  Ty Caedesie masz się skoncentrować na tym co będzie potem. Jak już zrobię tam, to co mam zrobić trzeba będzie wtopić się w tłum zanim przybędzie nowa fala strażników. – zobaczyłem zwątpienie na twarzy Caedesa. Położyłem mu rękę na ramieniu i powiedziałem – Wiem to nie będzie łatwe, ale damy radę. Trochę wiary i pozytywnego myślenia. Na pewno to pomoże. Więc dobrze, a teraz najtrudniejsza część planu, kiedy wtopimy się już w tłum trzeba będzie się przedostać za mury Akki, dobrze by było gdyby udało nam się zdobyć jakieś konie.
- Jak ty sobie to wyobrażasz?  Przecież gdy spostrzegą się, że udało nam się uciec z placu Twierdzy to zaczną bić w dzwony i wszystkie posterunki strażników w całym mieście zostaną zaalarmowane i będą nas szukać, zablokują przejścia.
- Właśnie dlatego powiedziałem, że to najtrudniejsza część planu. Pomyśl tylko Caedesie ile Akka ma mieszkańców? Dosyć dużo prawda? A nas jest tylko dwóch. Ludzie w dzielnicy biedoty prawie niczym się od nas nie różnią. Są tak samo nędznie ubrani jak my. Jak myślisz ilu strażników w Akkce wie dokładnie jak wyglądamy?  Praktycznie tylko ci, którzy są w Twierdzy i też nie wszyscy. A jeśli dalej będziesz tak negatywnie nastawiony do wszystkiego to na pewno się nie uda.
- W sumie to co mówisz brzmi logicznie. Dzielnica biedoty ciągnie się od Twierdzy wzdłuż zachodniego muru Akki , gdzie jest też boczna brama. Najtrudniej jednak będzie przejść przez tę bramę.
- To już zostaw mnie. Odpocznij teraz. Ja jeszcze wszystko przeanalizuje i dopracuje szczegóły.
- Dobrze tylko odpowiedz mi jeszcze na jedno pytanie.
- Tak?
- Po kiego diabła ci ten sznurek?
Roześmiałem się.
- Wszystko w swoim czasie.
Rozpocząłem przygotowania.  Mój plan wymagał jeszcze kilku korekt. Jednak jak to mawiał mój mentor Azis najgorszy plan jest lepszy niż żaden. To święta prawda.  Trzy długie dni. Caedes miał rację najgorsze jest czekanie.

***
TRZY DNI PÓŹNIEJ

Nadszedł dzień egzekucji, jeśli nic nie skomplikuje sprawy mój plan się powiedzie. Wszystko mam już przygotowane. Żegnajcie zawilgotniałe mury, które byłyście mi domem przez ostatnie miesiące. Odchodzę nie przepraszając naczelnika, który uważa zapewne, że jestem bezradny wobec jego władzy i decyzji. Nawet nie wie jak grubo się myli. Idą już po nas. Co czuje? Nic oprócz tępego bólu w plecach, ale i tak jest lepiej niż trzy dni temu, znacznie lepiej. Dobrze, że ta koszula jest o kilka rozmiarów za duża, jeszcze jedno sprawdzenie tego sznurka.
W drzwiach stanęło czterech strażników.
- Ruszać się! Jazda! – wykrzykiwali.
Wyszedłem jako pierwszy.  Związali mi ręce z przodu co dawało mi kolejny punkt przewagi nad nimi. Jeden z nich, poznałem go to był ten co bił mnie batem, powiedział:
- I po co ci to było? – uwierz mi potrzebne, pomyślałem sobie.  Po czym on i jeszcze jakiś złapali mnie pod ręce. Obejrzałem się. Caedesowi też związali ręce z przodu. To dobrze.
- Dobra idziemy. – powiedział do pozostałych zbrojnych ten „od bata” , zaś do mnie – Naczelnik chciał zrobić wam niespodziankę oraz pokazać swoje miłosierdzie i postanowił, że wasza egzekucja nie zostanie przeprowadzona na placu. Nie będzie żadnych świadków. Zostaniecie straceni na wierzy obserwacyjnej, której widok wychodzi na góry. – wstrząsnęło mną w tym momencie. I co teraz? Obejrzałem się za siebie. Caedes jednak miał wzrok wbity w ziemię.  Czy wyrwać się im i spróbować uciec. Nie, to zły pomysł. Postanowiłem zachować zimną krew. Najpierw zobaczę jaka tam jest sytuacja potem będę działał instynktownie. Zawsze jest jakieś wyjście. Zresztą nie jest mi przeznaczone zginąć teraz. Mam misje do wykonania dopiero po jej wypełnieniu mogę umrzeć. A Caedes? Jemu też nie pozwolę dziś zginąć.
  Szliśmy korytarzem, mijając cele naszych braci więźniów i więźniarek, bo tutaj nawet się nie znając jednoczyliśmy się w bólu, cierpieniu i samotności. Nagle usłyszałem rytmiczne uderzanie w drzwi jakiejś celi, to była jakaś melodia, której nie znałem, chwile potem rozeszło się to falą i przez cały korytarz towarzyszył nam ten…nazwijmy to „Hymnem Skazańców”.  Dodało mi to odwagi. Wyprostowany szedłem na spotkanie z przeznaczeniem.
 Dotarliśmy do krętych schodów, w oddali nadal echem odbijał się dźwięk „Hymnu Skazańców”. Zaczęła się wspinaczka po schodach, która trwała dla mnie wieki.  Przy ostatnich stopniach usłyszałem głos naczelnika a po chwili go zobaczyłem. Wyrwałem się strażnikom na co ci zareagowali wyciągnięciem broni naczelnik jednak powstrzymał ich gestem. Natomiast ja powoli szedłem ku podestowi na wierzy. Nie rozglądałem się, bo wiedziałem, że odpowiedzi na pytanie „i co teraz?” nie znajdę w środku, lecz na zewnątrz. Mijając naczelnika tylko się na niego spojrzałem, czułem, że odprowadził mnie wzrokiem po czym ruszył za mną. Zatrzymałem się na samej krawędzi.  Wiatr smagał mi twarz. Brakowało mi tego. Przymknąłem na chwile oczy, gdy je ponownie otworzyłem spojrzałem w górę, zobaczyłem orła, który gwałtownie zanurkował w dół.  Powiodłem wzrokiem za nim i natychmiast znalazłem odpowiedź na pytanie „ i co teraz”. Moim oczom ukazała się  półka skalna, na której było nie wiadomo skąd siano. Co za dziwny zbieg okoliczności. Spojrzałem trochę dalej, były tam jakieś stare belki, może można byłoby się nimi… no właśnie gdzie? Nie ważne. Zawsze gdzieś nas doprowadzą.
 Poczułem szorstki sznur na swojej szyi. Spojrzałem na drugi podest gdzie stał Caedes. Jemu też już założyli sznur. Słyszałem orła. Nadszedł mój czas….
                                                                                    CDN




8 komentarzy:

  1. Ależ się napracowałaś, poezja. :P

    - po kieego mu te dwa sznurki.. xd

    He, he. :P

    Interesujące, zabójczo wciągające, świetne. :P

    Oby tak dalej, Vinci. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra .. wciągnęłam się .
    Czekam na więcej :D
    Pozdrawiam Caroline !

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż... Mam trochę napisane,ale mało,a ostatnio weny nie miałam. Staram się coś napisać do końca wakacji i wrzuci,ale na siłę pisać nie można,bo potem wychodzi z tego jedne badziewie,ale dziękuję za zainteresowanie ; ) Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się! :)
    U mnie co prawda inna tematyka, ale zapraszam: http://jutro-nadchodzi-zawsze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki! Ale z pewnością to Ty piszesz lepiej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. To się nam Vinci rozpisała~. Fajnie, fajnie to wygląda, chociaż ja bym mocno polemizowała. Ale ja, jak już ustaliłyśmy, jestem kobietą bez uczuć i generalnie to się nie znam ;)
    Prześlizgując się między tymi literkami, czuję, że jesteś całkiem związana z wykoncypowaną przez siebie wersją i wydarzeń i planu Malika ( który był dość naiwny, a to się fajnie komponuje z opinią, jaką mam o nim, czyli - jest naiwniakiem ^^ ) I słusznie, trzeba poświęcać czas na wymyślanie torów dla pociągu akcji. Nie jesteś jedną z tych, które siadają i piszą wszystkie głupoty, jakie im przychodzą do głowy, tylko masz swój sprytny plan. To się ceni.
    Aczkolwiek... Pojawiło się parę nieścisłości.
    Np procesy o czary. "Polowania na czarownice trwały od połowy XIV wieku do połowy XVIII." I to w Europie ( tak mówi ciocia Wikipedia ); Wniosek nasuwa się więc sam - w tym więzieniu nie mogło być kogoś takiego jak ta więźniarka oskazona o magię ;3
    Kolejną rzeczą jest wódka. Arabowie piją inne rzeczy, nie powiem Ci, jakie, ale wiedz, że wódka to napój europejski, słowiański.
    Chętnie przedyskutowałabym z Tobą kwestię natury samego więzienia, co, jak, gdzie, ale to już by trzeba było przysiąść i przy kubku herbaty wszystko spokojnie przedyskutować.
    Aha. I znowu były transformacje w czasach w narracji. Zwróć na to uwagę.
    Ogólnie, to rozdział był bardzo przyjemny, zaczynam zżywać się z Twoim opowiadaniem~
    <3 Tulam

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak wiem, że procesy o czarownice były właśnie od połowy XIV w do XVIII, ale nie mogłam się oprzeć. Wybacz mi. A naczelnik? Hmm... Załóżmy, że nie był Arabem tylko Europejczykiem albo ateistą. Tak, tak wiem, tylko winny się tłumaczy ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. Zwaliste :P wszystkie opisy itd. naprawdę mnie wciągnęły będę czytał dalej. I tyle powiem masz talent do pisania takich opowiadań.

    OdpowiedzUsuń