wtorek, 23 sierpnia 2011

ROZDZIAŁ VI


…Nie boję się postawić na swoim…
…Przejdziemy tę drogę poprzez burzę razem…
…Jeżeli przeszedłeś tę samą drogę, wiem co czujesz…
…Kiedy przychodzi moment…
…W którym musisz być silny, żeby wytrzymać…
…I to jest powód, dlaczego…
…Jesteśmy prowadzeni, żeby wierzyć…


 AKKA
1309 rok
XIV w. n.e.

Wiatr wieje dokąd chce, lecz piasek musi podążać z wiatrem
Nieświadomy otaczającego go świata, targany
Boskim oddechem na łasce i niełasce
Burzy, która nim włada.
Czymże jest ziarnko piasku na pustyni?
Ziarnko piasku podczas burzy?

  Ze snu wyrwały mnie krople zimnego deszczu, skapujące mi na kark. Podniosłem się z ziemi.  Dookoła otaczał mnie widok, za którym od kilku miesięcy tak bardzo tęskniłem. Trawa, piasek i drzewa, których nie było zbyt wiele, ale zawsze coś. Patrzyłem jak wyschnięta ziemia łapczywie chłonie krople deszczu. Człowiek nie docenia otaczającego piękna dopóki go nie straci i ja się o tym przekonałem.
  Nie długo jednak cieszyłem się tym widokiem, gdyż dał o sobie znać pulsujący ból w ramieniu. Spojrzałem się na nie. Całe zakrwawione. Parzyłem jak deszcz obmywa mi je a strużki krwi spływają na piasek, który natychmiast je pochłania.
  Zaczęło mnie zastanawiać jak się tu znalazłem. Jeszcze niespełna dwa, może trzy dni temu otaczały mnie więzienne mury. Więc… Aaa taak…
   Wyrażający rozpacz krzyk orła. Sznur zaciskający się na mojej szyi. Już wiedziałem co robić. Kilka głębokich oddechów. Przekręciłem głowę w bok, kątem oka widziałem dobrze mi znaną parszywą gębę. Złączyłem dłonie razem jak chrześcijanie do modlitwy z tym, że ja nie zamierzałem się modlić. W momencie, kiedy właściciel tej facjaty chciał mnie zepchnąć z podestu, zamachnąłem się i łokciem uderzyłem go w skroń. Naczelnik stracił równowagę i spadł z podestu prosto w otchłań.  Jedyne co po sobie pozostawił to krzyk odbijający się echem od skał.  Przez chwilę patrzyłem jeszcze w przepaść, po czym błyskawicznie odkręciłem się w stronę zbrojnych stojących za mną. Mieli już wyciągniętą broń, gotowi do walki podążali w moja stronę. Przeniosłem wzrok na podest, gdzie stał Caedes. Strażnik stojący za nim całym sobą wyrażał zdezorientowanie, w końcu ruszył z odsieczą reszcie. Było ich sześciu. Sześciu zbrojnych przeciw mnie jednemu. Nawet broni nie mam, ale to nie problem, wystarczy tylko wyswobodzić ręce.
  Ruszyłem przed siebie, prosto na swoich przeciwników. Stojący najbliżej mnie zamachnął się na mnie bułatem. Rzuciłem się na podłogę i  przeturlałem, unikając w ten sposób pierwszego ataku. Pikinierzy nie czekając, aż wstanę zaczęli dźgać mnie pikami, przekręcając się na wszystkie strony unikałem ciosów. W pewnym momencie z całej siły kopnąłem jednego z nich w kolano, łamiąc mu je przy tym. Wydał z siebie krzyk a po chwili zwijał się z bólu na ziemi. Wykorzystałem moment i się podniosłem. Ledwie zdążyłem wstać a następny już szykował się na mnie z mieczem. Postanowiłem nie unikać ciosu, zamiast tego wystawiłem przed siebie ręce. Strażnik w ten sposób przeciął mi więzy, jednak ostrze miecza  nie tylko rozcięło sznur, ale też i moją twarz na całej długości.  Pochyliłem się na chwilę, krew ściekała na zimną kamienną posadzkę. Wyprostowałem się i w tym samym momencie poczułem jak ktoś rozcina mi ramię, odkręciłem się w stronę tego kogoś. To był pikinier. Zanim zdołał zadać kolejny cios ja złapałem oburącz za pikę, po czym zadałem mu cios nogą w podbrzusze. Pikinier zgiął się w pół a ja wyrwałem mu broń i pchnąłem go prosto w serce. Padł martwy. Pozostali strażnicy otoczyli mnie, katem oka spostrzegłem, że Caedes biegnie mi na pomoc. Nie czekając na niego, złapałem za sam dół trzonka, zamachnąłem się i tak podciąłem gardła trzem przeciwnikom.
- Nic mi nie zostawiłeś! – powiedział Caedes oskarżycielskim tonem, na co wzruszyłem ramionami i podszedłem do jednego z martwych strażników. Wyjąłem sztylet zza jego pasa i wyswobodziłem Caedesowi ręce po czym tym samym sztyletem dobiłem tego, któremu złamałem nogę w kolanie. Omiotłem wzrokiem pomieszczenie.
- Coś mi tu nie pasuje. – powiedziałem bardziej do siebie niż do swojego towarzysza. Nagle rozległy się dzwony. Już miałem odpowiedź. Na podłodze leżało pięć ciał a strażników było sześciu. Jeden uciekł.
- Maliku trzeba się stąd wynosić, zanim przybędą posiłki. – Czy on zawsze musi tak panikować?
- Kiedy ja głodny jestem. – odpowiedziałem ironicznie.
- Ja mówię poważnie. Nie uważasz, że to nie pora na żarty? – udałem, że tego nie słyszę.
- Chodź za mną Caedesie. – poprowadziłem go na podest, na którym wcześniej stałem i pokazałem mu półkę skalną. Spojrzał się na mnie.
- Nawet o tym nie myśl. Chcesz nas pozabijać?!
- Widzisz. Tam jest siano. Ono załagodzi upadek a potem przejdziemy po tych belkach. W końcu muszą gdzieś prowadzić.
- Czujesz tą wilgoć w powietrzu? Siano jest na pewno mokre, wiec nam nie pomoże, bo jest twarde a nawet jeśli przeżyjemy upadek to wilgoć sprawiła, że te belki są spróchniałe i nie wytrzymają naszego ciężaru.
Westchnąłem i zrezygnowany powiedziałem
- No to co proponujesz?
- Może uda nam się jakoś przejść przez Twierdzę.
On zwariował, kompletnie.
- Tak zapytajmy się jeszcze jakiegoś strażnika o drogę do wyjścia. Doprawdy genialne.
- Jak chcesz Maliku, ja idę. – i poszedł. Spojrzałem w ślad za nim. Zszedł schodami, którymi nas tu przyprowadzili. Założyłem ręce, pozostało mi tylko czekać, aż wróci a wróci na pewno. Nie kazał długo na siebie czekać. Na schodach rozległy się odgłosy, chwilę potem pojawił się zdyszany Caedes. Podbiegł do mnie i jeszcze raz spojrzał w dół, potem na mnie.
- Nic nie mów Maliku. – ostrzegł mnie.
- Przecież nie mówię. Więc jak? – słychać już było jak strażnicy biegną po schodach.
- Czy mam inny wybór? – nie odpowiedziałem na to tylko wskazałem mu gestem półkę skalną.
- O nie, nie. Ty pierwszy.
- Jak chcesz. – wziąłem rozbieg i skoczyłem. Tak jak to zwykle robiłem skacząc z budynków, rozłożyłem ręce i złączyłem nogi, zbliżając się do stosu siana, przekręciłem się tak aby upaść na plecy.  Tak bardzo mi tego brakowało.Cały  i zdrowy znalazłem się na sianie. Wstałem i otrzepałem się. Caedes wahał się. Obejrzał się za siebie, prawdopodobnie już tam byli zbrojni.
- No skacz!
Zniknął mi na chwilę z oczu, po czym pojawił się ponownie oddając skok. Kiedy wylądował podszedłem do niego i pomogłem mu wstać.
- Wszystko dobrze? – w odpowiedzi kiwnął  potwierdzająco głową.
Coś mnie tknęło żeby spojrzeć w górę. Co zobaczyłem? Groty strzał lecących w naszym kierunku.
- Casesie pod ścianę!
W ostatniej chwili udało nam się przylgnąć do ściany. Strzały upadły dokładnie w tym samym miejscu gdzie staliśmy przed chwilą. Usłyszałem głos jednego ze strażników.
- Chodźcie! Nie warto marnować strzał. Stamtąd nie ma ucieczki.
Poczekałem jeszcze chwilę, aż odejdą, po czym podszedłem do belek, żeby im się przyjrzeć. Templariusz miał rację, wilgoć sprawiła, że belki są spróchniałe, ale czekanie tu na nic się nie zda.
Ostrożnie wszedłem na nie. Nie dość, że spróchniałe to jeszcze śliskie.
- Maliku jesteś pewien? Belki nas nie utrzymają.
- Nie ma innego wyjścia. Nas obu nie, ale jeśli będziemy przechodzić pojedynczo to powinny wytrzymać.
- Powinny. – mruknął Caedes. Też mi się to nie uśmiechało, ale cóż zrobić, jeśli nie zaryzykujemy to zginiemy tu prędzej czy później. Mimowolnie spojrzałem w dół. Moim oczom ukazała się niekończąca się przepaść niczym wrota do piekieł.Ogarnął mnie strach. Nie chce skończyć na dnie tej przepaści.
Stwierdziłem, że na stojąco nie uda mi się pokonać tego dystansu, więc przykucnąłem. Zacząłem wolno posuwach się na przód. Towarzyszyło mi złowieszcze skrzypienie drewna. Nagle kawałek belki się odłamał a moja noga obsunęła się. Straciłem równowagę i spadłem. W ostatniej chwili udało mi się złapać krawędzi deski.
- Malik! Trzymaj się idę po ciebie. – był nadzwyczajnie opanowany.
- Nie! Nie wchodź! Belki nas nie utrzymają! Poradzę sobie! – odkrzyknąłem mu.,
Czułem jak ręce powoli ześlizgują mi się. Muszę się rozbujać. Po kilku próbach udało mi się zarzucić jedna nogę na belkę, następnie wdrapałem się na nią.  Jeszcze przez chwilę tak leżałem, żeby trochę ochłonąć, po czym ruszyłem dalej. Wydawało mi się, ze te belki nigdy się nie skończą a jednak udało mi się w końcu dotrzeć do celu.
- Jest dobrze. Żyję. Możesz iść, tylko uważaj, bo są śliskie!
- Co ty nie powiesz. Zabiję go. – to chyba nie było przeznaczone dla moich uszu, ale przez to echo doszły do mnie te słowa.
- Słyszałem to! – nasze głosy odbijały się echem od skał. Zdałem sobie sprawę, ze nie rozsądnie jest się tak wydzierać, gdyż w każdej chwili mogli przybiec strażnicy, jednakże coś mi mówiło, ze nie ma się czego obawiać.
Caedes nie pewnie wkroczył na belki. Podobnie jak ja przykucnął. Do pewnego momentu szło mu całkiem dobrze, jednak kiedy minął połowę…
- Caedesie! Ostrożnie belki pękają! Szybko! Pośpiesz się! – belki pękły na samym środku. Trzymała je tylko cienka warstwa drewna. Caedes posłuchał mojej rady. Czułem się bezradny, nie mogłem nic zrobić, jedynie mieć nadzieję, że zdąży.
Templariusz już był przy samej półce, kiedy trzask, belki pękły a on zaczął spadać. Rzuciłem się na ziemię w ostatniej chwili udało mi się go złapać.
- W porządku? – zapytałem się.
- Zabiję cię. – wysyczał przez zęby.
- Znaczy, że w porządku. – wyszczerzyłem zęby.
Wstałem z ziemi i rozejrzałem się. Przed nami kolejna belka prowadząca na kolejna półkę skalną, kiedy to się… Znów orzeł. Podążyłem za nim wzrokiem. Usiadł na czymś. Spojrzałem wyżej. Ha! No to jesteśmy w domu.  W tym czasie dołączył do mnie Caedes.
- Kolejne belki, kolejna półka, kolejne igranie ze śmiercią. Dalek jeszcze? – O Allahu co za pesymizm.
- Nie przesadzaj Caedesie. Ta nie wygląda tak źle, zresztą spójrz na tę półkę i przenieś wzrok trochę wyżej.
Templariusz spojrzał we wskazanym przeze mnie kierunku. Mrużył przez chwilę oczy a po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Wieża strażnicza!- wykrzyknął uradowany.
- Więc to oznacza…
- … Że jeśli tam dotrzemy, znajdziemy sienie tylko za murami więzienia…
- … ale i poza murami Akki. – dokończyłem.
Zaczęliśmy się śmiać. Jednak nie trwało to długo, gdyż pesymizm Caedesa znów dał o sobie znać.
- No dobrze a jak  uda nam się ominąć ten posterunek co?
- O to będę się martwił jak tam dotrzemy. N oto teraz ty pierwszy. – posłałem mu spojrzenie nieznoszące sprzeciwu. Ostrożnie wszedł na belki.
Co za cholerny sznurek no! Odkręciłem się, żeby go poprawić. Kiedy powrotem spojrzałem na Caedesa ten był już przy samym końcu. Tym razem w jego przypadku przeprawa przebiegła bez przeszkód.
Teraz moja kolej. Jak się okazało te belki już nie były takie śliskie. Po paru minutach stałem już obok Caedsa. Jeszcze chwilę patrzyliśmy na to co pozostawiliśmy za sobą.
- Jak myślisz Caedesie, po co ktoś to tu zostawił? Te belki.
- Nie mam pojęcia, ale na pewno dał nam klucz do wolności. Ruszajmy.
Podeszliśmy bliżej do wieży strażniczej i ukryliśmy się w nieopodal rosnących krzewach. Rozejrzałem się po okolicy otaczającej strażnicę. Były tam dwa drewniane budynki. Jeden z nich, poznałem po szyldzie to gospoda, zaś drugi to siedziba strażników ( także po szyldzie poznałem). Usłyszałem rżenie koni, chwile potem zobaczyłem trzy przywiązane do palika, tuż pod samym oknem siedziby strażników, wierzchowce. Dwa z nich były niestety opancerzone. Musimy się tam jakoś przedostać. Spojrzałem na strażnicę, było na niej trzech kuszników.
- Patrz Caedesie tam są konie. Musimy się tylko tam dostać. – templariusz patrzył akurat na wieżę a potem powoli przeniósł wzrok na konie.
- I jak zamierzasz się tam dostać co? Na wierzy jest trzech kuszników a te konie stoją pod samym oknem siedlczyska naszych wrogów. – no ręce opadają. Jeszcze kilka dni w jego towarzystwie a stanę się podobnie jak on pesymistą.
- Patrz! Widzisz ten parapet? – wskazałem mu drewniane obramowanie, o które właśnie opierał się kusznik. – jeśli przyciśniemy się do ściany to nawet jeśli będą patrzyli siew dół to nas nie zobaczą a przejdziemy nie od strony, że tak to określę „podwórka” tylko z drugiej strony.
- A potem?
-No a potem… zobaczymy. Chodź.
Podeszliśmy cicho do południowej ściany strażnicy. Jedyne co mnie dziwiło to, to że oprócz kuszników na wieży nikt nie patrolował terenu. Chyba trafiliśmy na porę obiadową. To dobrze. Zaczęliśmy wolno przesuwać się w stronę koni. Nagle, trzask! Nadepnąłem na jakiś patyk.
- Słyszeliście to? – odezwał się jeden z kuszników a ja wstrzymałem oddech.
- Abdullahu przewrażliwiony jesteś –uspokajał go drugi. – to na pewno jakiś zwierz.
- Być może.
Wypuściłem długo wstrzymywane powietrze.
- No dalej, chodźmy. – powiedziałem szeptem do Caedesa. Kiedy znaleźliśmy się już za rogiem, zacząłem się zastanawiać jak odwrócić uwagę kuszników. Wbiłem wzrok w ziemię, moją uwagę przycisnął  dosyć spory kamień. Nie zastanawiając niedługo podniosłem go i rzuciłem w ścianę gospody.
- C oto było?!
-To gdzieś tam!
C oza głupcy, wszyscy odwrócili siew stronę gdzie rzuciłem kamień. Teraz mamy nie wiele czasu. Podbiegliśmy do koni. Caedes zaczął odwiązywać opancerzonego konia.
- Nie zostaw! Bierz tego kasztana bez zbroi. – Caedes kiwnął głową i odwiązał kasztana, następnie wsiał na niego. Ja w tym czasie zacząłem ściągać z białego zbroję.
- Co ty robisz? Nie mamy czasu!
- Muszę. W tym czymś koń jest dużo wolniejszy. – Caedes zaczął schodzić z konia. – Nie, zostań.
Wróciłem do ściągania tej przeklętej zbroi. Kiedy skończyłem pancerz z głośnym brzękiem spadł na trawę. To przykuło uwagę kuszników.
- Talal, Abdullah! Patrzcie tam!
Zacząłem szybko o siodłać mojego konia.
- Zostaw teraz to siodło! – krzyczał spanikowany Caedes. Miał rację nie pora na to. Gorączkowo zacząłem odwiązywać  wierzchowca. W momencie kiedy wsiadałem na niego bełt przeszył mi ramię w które wcześniej zostałem cięty. Nie zważając na to popędziłem konia. Kusznicy podnieśli alarm, bijąc w dzwon. Chwilę później nie wiadomo skąd, za nami pojawiło się około dziesięciu konnych. Obok lewego ucha świsnął mi kolejny bełt.  Przyśpieszyłem i szaleńczym pędem pognałem na przód. Zdążyliśmy przejechać zaledwie kilka metrów jak usłyszałem krzyk. Zwróciłem swój wzrok w stronę Caedesa. Jego prawa strona szyi ociekała krwią. Bełt musiał go smagnąć. Caedes ledwie utrzymywał siew siodle, podjechałem do niego i trzymałem żeby nie spadł.
Daleko tak nie zajedziemy. Pościg zaczął nas doganiać. Zacząłem się nerwowo rozglądać na boki. Moją uwagę przykuło rozciągające się na wschód pasmo skał. Mój towarzysz nie był już w stanie zapanować nad koniem. Nie zwalniając przesiadłem się na jego konia. Trzymając lejce obydwu koni, starałem sie odjechać jak najdalej od konnych. Po dłuższej chwili, gdy się odwróciłem już ich nie widziałem. Poprowadziłem konie bliżej tych skał, przejechałem galopem jeszcze kilka metrów. Zatrzymałem się przy skalnej wnęce. Postanowiłem tu zaczekać , aż na dobre zgubimy pościg i zastanowicie co dalej.
Gdy znaleźliśmy sie już w środku okazało się, ze to tunel prowadzący na drugą stronę pasma skał. Nie zastanawiając się długo poprowadziłem tam konie. Zaczynałem odczuwać zmęczenie. Przestałem zwracać uwagę na otaczającą mnie okolicę. Wszystko przed mymi oczami było nie wyraźne, rozmazane.
Przesiadłem się na swojego konia. Przejechaliśmy jeszcze kawałek w milczeniu. Kiedy Caedes spadł z konia, byłem już prawie nie przytomny, wiec nie zareagowałem na to. Zdobyłem się jedynie na wyciągnięcie bełtu tkwiącego w moim ramieniu. W momencie kiedy to robiłem nagły ból przeszył mi ramię a z rany zaczęła obficie wypływać krew. Nie zdążyłem jej zatamować, gdyż straciłem przytomność i prawdopodobnie spadłem z konia.
  Tak oto się tu znalazłem.
Deszcz przestał padać. Usłyszałem rżenie koni. Sądziłem, że uciekły. Poszukałem wzrokiem Caedesa. Leżał nieopodal. Podbiegłem do niego. Zacząłem go cucić. Żadnej reakcji z jego strony. Nie do cholery nie teraz! Nie umieraj!  Odwróciłem go na plecy. Zauważyłem, ze jego klatka piersiowa unosi się i opada. Oddycha. Znaczy, że żyje. Uderzyłem go pięściak twarz. Caedes zaczął się krztusić, po czym otworzył oczy i spróbował się podnieść. Pomogłem mu.
- Już myślałem, że nie żyjesz.
- Z gorszych sytuacji wychodziłem cało.  – chwila ciszy. – Maliku miałeś rację. Dziękuję, że wydarłeś mnie prosto ze szponów śmierci i przepraszam, że wątpiłem w twe słowa i przysięgę.
Machnąłem ręką i spuściłem wzrok.
- Nie dziękuj i nie przepraszaj, prawie nas zabiłem. – Caedes nic na to nie odpowiedział tylko poklepał mnie po ramieniu i poszedł w stronę koni.
- Chodź Maliku, przed nami długa droga jak sądzę. – mówiąc to poklepał swojego kasztana po łbie.
- Dokąd?
- Jak to dokąd? Do Masyafu. – dosiadł konia.
Ucieszyłem się. Nie sądziłem, że po tym wszystkim na co go naraziłem będzie nadal chciał mi towarzyszyć. Szybko dosiadłem swojego konia i go dogoniłem.
- Wiesz Maliku jedna myśl odkąd znaleźliśmy ten dziennik nie daje mi spokoju?
- Jaka?
- Jak ten cały Tamir go przemycił do Twierdzy. Przecież to nie jest taki małe.
Zaśmiałem się i zdjąłem te za dużą koszulę, którą dostałem po biczowaniu.
- Pewnie tak jak ja ja stamtąd wyniosłem. – Caedes kiedy zobaczył przywiązaną za pomocą dwóch sznurków do mojego torsu księgę nie ukrywał zdziwienia.
- No, no Maliku, ja to cię chyba nie doceniałem. A ja się do tej pory zastanawiałem po co ci te sznurki.- mówiąc to śmiał się. – Dobra szukaj tam mapy do Masyafu.
Odwiązałem dziennik i zacząłem go kartkować w poszukiwaniu mapy. Patrząc się na strony dziennika wiedziałem, że przede mną jeszcze długa droga…

13 komentarzy:

  1. _________________________________
    ok 3 : 00 - jeszcze żyje.
    - zadanie wykonane.
    _________________________________

    Świetnie, kolejna odsłona przygód naszych bohaterów.

    O i odnalazły się dwa sznureczki! :D
    Masyf wita! :)

    ^ ^

    Świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten pomysł z flashbackiem to moim zdaniem świetna sprawa. Tak powinnaś wql zacząć opowiadanie, o. Ale widać, że w miarę pisania idzie Ci to coraz lepiej, coraz bardziej wkręcasz sie w klimat, rozdziały są coraz bardziej obszerne i przemyślane.
    Nie będę wytykać pojedynczych błędów, wcześniej tego nie robiłam i teraz też nie będę. Jeśli mogę coś poradzić, to może tylko tyle, żebyś czytała notki przed publikacją. Przynajmniej unikniesz literówek.
    I tak jeszcze powiem, że jestem pod wrażeniem, że tak naturalnie podeszłaś do tematu potyczki ze strażnikami. To był ten moment, kiedy sceptyczka Donnie musiała przyznać, że wygląda to bardzo przekonująco. Co prawda potem ta krew z twarzy jakos magicznie zniknęła, ale i tak szacunek, moja droga.
    Jak już mówiłam, masz świetne pomysły. Wierzę, że z następnym rozdziałem będą one bardziej doszlifowane, bardziej lśniące i w towarzystwie pięknego naszyjnika z spójnej narracji oraz wiarygodności historycznej ( i nie tylko )

    Tulam, bardzo dziwnie się czując, że to tyle, jeśli chodzi o wyznania asasyna. Przyzwyczaiłam się do tego opowiadania, kurde. C:
    Trzymaj się

    Kontakt ze mną - prisonsgray.blogspot.com ( tak, teraz Ty możesz się odegrać nieustraszoną krytyką )

    OdpowiedzUsuń
  3. A Vinci jak zwykle znajdzie na wszystko usprawiedliwienie ;D Krew z twarzy Malika obmył deszcz. ;D Dobra. Wiem, że on był na samym końcu ;D Powiem Ci, że czytałam już twój blog. Powiem, też że nie odegram się nieustraszoną krytyką, bo nie mam się do czego przyczepić. Naprawdę. Myślałaś już o zostaniu prawdziwą pisarką?

    OdpowiedzUsuń
  4. No, jak zwykle super!! Długa przerwa, ale zapraszam na coś nowego : http://jutro-nadchodzi-zawsze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak w ogóle to bardzo dziękuję za dodanie mnie do polecanych! :))
    Z bloga "Jutro nadchodzi...

    OdpowiedzUsuń
  6. hej, wpadniesz i ocenisz moje opowiadanie? na razie tylko jeden rozdzial, ale czekam na szczera opinie :)
    www.the-chooser.blogspot.com
    xx ℰm.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej ;) sorki, że się tak opuściłam w czytaniu twojego bloga ale wszystko już nadrobiłam ;)
    Jestem twoją fanką ! haha ;D Pozdrawiam i życze powodzenia z nowymi pomysłami na nowy rodział XD Caroline !

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,dodałam prolog do mojego opowiadania, więc jeśli jesteś ciekawa wpadnij :)
    xx ℰm.

    OdpowiedzUsuń
  9. hej :) zalozylam w koncu nowa zakladke, pt bohaterowie, wiec jesli ciekawia cie bardziej postacie wejdz i przeczytaj :) znajdziesz ja na samej gorze po prawej stronie. serdecznie zapraszam! :D
    xx Em.
    www.the-chooser.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. hej haha sorry ze znowu :) nowy rozdzial, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. ach, ta czerwona róża:) bedzie o niej watek w ktoryms rozdziale, ale jeszcze nie nastepnym.. dopiero za kilka. :) i dziekuje za mily komentarz, postaram sie napisac kolejny rozdzial gdzies w srode albo czwartek :)

    OdpowiedzUsuń
  12. wszystko fajne :D Już czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń