piątek, 5 sierpnia 2011

ROZDZIAŁ III


…Moje oczy widzą rzeczy…
…Moją siłą jest moja nienawiść…
…Asasyn - mój znak…





AKKA
Twierdza Więzienna
1309 rok
XIV w. n.e.

  Dziś rano minął kolejny miesiąc mojego pobytu tutaj. Razem to już dwa miesiące. Więc jeszcze tylko 22…miesiące. Do egzekucji Caedesa pozostało 5 dni. Może wydawać się to dziwne, ale czas biegnie tutaj nieubłagalnie szybko, a liczenie upływających dni jest jedyną rozrywką.
  Gdybym był przykładnym, przestrzegającym prawa człowiekiem nie byłoby mnie tu teraz no cóż, ale nie jestem pełnym cnót i prawości człowiekiem. Więc o czym tu mówić. Zaprawdę jak mógłbym nim być skoro wychowali mnie złodzieje, fałszerze i innego rodzaju marginesy społeczne?  Tak, tak właśnie oni mnie wychowywali od ósmego roku życia, ale ja byłem jeszcze gorszy od nich…
 - Nad czym tak rozmyślasz Maliku? – głos Caedesa wyrwał mnie z zamyślenia.
- Staram się przypomnieć sobie jak to się stało, że jestem tym kim jestem. – Caedes spojrzał się na mnie i uniósł brwi.
- Czyli? Kim jesteś?
- Wiesz sam nie wiem. Wychowałem się w zbieraninie różnych frakcji. Byli wśród nich kieszonkowcy, fałszerze, różnego kalibru zbiry, nawet płatni mordercy no i wielu innych, a określali się jako Gildia Zrzezeszonych Frakcji. Więc  chyba mam coś z każdego no… wiesz. Ech nawet nie mam pojęcia jak ich określić.
- Gildia Zrzeszonych Frakcji mówisz… Hmm… obiło mi się coś o uszy. Działają w Damaszku, Jerozolimie i tu w Akkce .Prawda?
- Zadziwiające skąd ty to wszystko wiesz. Jesteś jak księga wiedzy o wszystkim i o niczym. – wyszczerzyłem zęby.
- Doprawdy widzę, że humor ci dopisuje Maliku. Może przestaniemy się droczyć  i lepiej opowiesz mi jak tam trafiłeś. Bo z tego co mówiłeś pochodziłeś ze szlacheckiej rodziny. Po śmierci twoich rodziców nie zaopiekowali się tobą krewni?
- No właśnie. Problem w tym, że zarówno ojciec jak i matka byli ostatnimi ze swoich rodów. Pechowy zbieg okoliczności? Nie mam pojęcia. Natomiast dalsza rodzina nie wiedziała nawet o moim istnieniu lub też nie chciała wiedzieć. Różnie bywa. – Spojrzałem się na Caedesa, był pogrążony we własnych myślach chyba nawet nie zauważył, że skończyłem mówić. Dopiero po dłuższej chwili sie odezwał.
- To oni cię wtedy uratowali. Członkowie tej Gildii. Tak tam trafiłeś.
- Czy ty masz na drugie imię intuicja?  Tak, kiedy strażnicy przyparli mnie do muru i myślałem, że to już koniec usłyszałem świst przecinający powietrze z jednej i z drugiej strony. Chwile potem dwaj strażnicy padli na ziemię a z ich piersi wystawały sztylety. Pozostali rozglądali się na boki z bronią w gotowości i po chwili trzech zginęło od strzał, które zostały wystrzelone niewiadomo skąd i niewiadomo przez kogo. Chwile po tym zajściu z ciemności wyłoniło się trzech mężczyzn i dwie kobiety w czarnych pelerynach z kapturami. Mężczyzna stojący na czele, wyraźnie starszy od pozostałych, który jak sie później okazało był mistrzem Gildii i jednocześnie moim mentorem, widząc moje zdezorientowanie i strach, wyciągnął do mnie rękę i powiedział „  Nie obawiaj się. Jesteśmy po to by ci pomóc…”
- I poszedłeś.
- Tak. Poszedłem. Był to rok 1297. Później poznałem imię ów nieznajomego a brzmiało ono Azis al Sayf. Jak już wcześnie wcześniej wspomniałem był moim mentorem, ale uczył mnie tylko teorii. Praktyki uczyli mnie członkowie poszczególnych frakcji.  Po śmierci Azis’a odszedłem. Miałem wówczas 16 lat. Po czterech latach działania na własną rękę trafiłem tutaj.
- Po czterech latach już tutaj. Szybko.
- Wiem. Tylko ja tak potrafię. Nie patrz się tak Caedesie. No dobrze, tak naprawdę nie odszedłem tylko zostałem wyrzucony. Wyrzuciliby mnie wcześniej tylko Azis zawsze stawał po mojej stronie. Wierzył, że się zmienię…
- Dlaczego?
- Dlaczego co? Wierzył, że się zmienię?
- Nie, dlaczego cię wyrzucili.
Nie odpowiedziałem od razu. Czułem jak wzrok Caedesa przeszywa mnie, ale zachowałem kamienną twarz, bez wyrazu  jakichkolwiek emocji. Trzymałem go jeszcze chwilę w niepewności. W końcu odpowiedziałem.
- Zabijałem. – cisza. Widziałem przerażenie w jego oczach. Zabiłem człowieka w wieku ośmiu lat z nienawiści a potem zabijałem mając naście lat. Dla niego było to zbyt wiele.  Jednak walcząc ze sobą odpowiedział mi.
- I to było takie wieli wykroczenie? Przecież mówiłeś, że byli tam też mordercy.
- Owszem, ale ich zasada głosiła, aby nie zabijać niewinnych. Ja… zabijałem bez opamiętania. Nie obchodziło mnie winny, niewinny. Byłem jak zahipnotyzowany.  Nie mogłem bez tego żyć. Wiem brzmi to jak bredzenie obłąkanego. Być może taki byłem.  Wtedy kiedy zabiłem swoją pierwszą ofiarę, którą był dowódca odpowiedzialny za śmierć moich rodziców obiecałem sobie, iż nigdy więcej nikogo nie zabiję, lecz przekonałem się, że kto raz zabił nie zawaha sie zrobić tego ponownie… - Caedes nie musiał nic mówić. jego wzrok mówił mi wszystko. Jak wcześniej ujrzałem w jego oczach przerażenie, to teraz zobaczyłem paniczny strach. Znów walcząc ze sobą ledwie słyszalnie, zachrypniętym głosem powiedział
- Mów dalej…
- W Gildii nauczyłem się wielu przydatnych umiejętności takich jak prawie bezszelestne poruszanie się, kradzież kieszonkowca, swobodnego poruszania się po dachach zarówno płaskich jak i dwuspadowych, docierania do miejsc, do których przeciętny człowiek nie mógłby się dostać, nauczyłem się również podstaw walki bronią, z każdego rodzaju między innymi mieczami długimi, krótkimi, jedno i dwuręcznymi, jedno i dwusiecznymi, bułatami, buzdyganami, młotami wojennymi, toporami, pikami, halabardami, sztyletami  i tak dalej,  najbardziej przydatną umiejętnością była jednak umiejętność wykorzystania otoczenia do ukrycia się np. w tłumie, dzięki niej rzadko kiedy musiałem walczyć. Byłem prawie nieuchwytny a to, że tu jestem to wina poważnego błędu, którego nie powinienem był popełnić, a nad którym nie będę się tu rozwodził. – przerwałem na chwilę. Caedes gestem dłoni nakazał mi kontynuować. – Po tym jak zostałem wyrzucony z Gildii nie mogłem znaleźć sobie miejsca i właściwie kiedy mnie tu zamykali nie miałem go. Nigdzie nie pozostawałem dłużej niż pięć góra siedem dni. Dopiero po jakimś czasie wracałem, jak wszystko się uspokoiło, a heroldzi przestali wykrzykiwać informacje o mnie.
- Zabijałeś?
- Tylko wtedy kiedy było to konieczne.  Starałem się opanować to szaleństwo. Tłumiłem to w sobie, ale za to kradłem, wdawałem się w bójki i dosyć dobitnie i wulgarnie wyrażałem swoje poglądy na temat polityki i władz, często były to uwagi sarkastyczne. No i w końcu wpadłem.
-  Powiedz mi Maliku czym jest dla ciebie wolność?
- Słucham? – zupełnie mnie zaskoczył tym pytaniem. Jaki to miało związek z tym o czym mówiłem.
- Zapytałem się czym jest dla ciebie wolność.
- No cóż. Więc dla każdego jest ona czymś innym. Każdy inaczej spostrzega wolność. Najczęściej jest ona  tym co wyzwala w nas najskrytsze emocje i sprawia, że czujemy, iż nie jesteśmy niczym ograniczeni. – odpowiedzią Caedesa no moje nieudolne definiowanie wolności było pytające spojrzenie.
- Nie, nie unikam odpowiedzi. A więc wolność. – no co ja mam mu powiedzieć. Wolność to wolność. Nie umiem dokładnie powiedzieć co sprawia, że czuję się naprawdę wolny. Chociaż… -  Ucieczka najczęściej przed samym sobą, przed myślami, szaleńczy bieg przed siebie nie zważając na nikogo i na nic, aż do utraty sił, przyśpieszony oddech i przyśpieszone bicie serca, skok, chwila zapomnienia, twarz smagana wiatrem, po to by znów poczuć twardy grunt pod stopami i biec, biec przed siebie, po dachach, belkach po to aby chwile później wspiąć się na najwyższy budynek w mieście i skoczyć nie myśląc o konsekwencjach. Ta chwila, w której wierzę, iż mogę wszystko, w której czuję się naprawdę wolny, chwila, której nikt nie może mi odebrać, w której wiatr jest moim sprzymierzeńcem a stworzenia podniebne braćmi. Nazywam to skokiem wiary. Jednak to tylko ulotna chwila wraz z dotknięciem ponownie ziemi następuje powrót  do rzeczywistości.  – kiedy to mówiłem przeniosłem się wyobraźnią na dachy Damaszku gdzie nauczyłem się tego wszystkiego i poczułem tęsknotę za tym. Już wiem co czują ptaki kiedy zostają zamknięte w klatce.
- To niesamowite. Sądziłem, że twoja wolność będzie się opierała na zabijaniu.
- I to jest takie niesamowite tak? – odniosłem się dość sceptycznie do jego uwagi.
- Nie to! Na boga Maliku! Sposób w jaki to opisujesz… Nie potrafię znaleźć słowa na określenie tego. Wiem jedno masz dusze asasyna. Prawdziwego asasyna. Nie zwykłego mordercy jak oni mają zwyczaj nazywać się asasynsmi. Chodzi o prawdziwego a-s-a-s-y-n-A!  - mówił to z takim zafascynowaniem jakby odkrył coś niezwykłego. Kiedy skończył popatrzyłem się na niego , mrugając przy tym kilka razy.
- Cooo ty mi w ogóle opowiadasz? – odpowiedziałem mu po chwili.
- No tak… co tam zobaczyłeś?
Mój wzrok przyciągnął  pewien znak wyrzeźbiony w ścianie, podszedłem do niego i przejechałem dłonią po jego 
konturach. Nigdy nie widziałem takiego symbolu, a jednak wydał mi się znajomy.






Caedes podszedł i spojrzał na wskazane przeze mnie miejsce. Uważnie przestudiował każdy element znaku. Następnie oddalił się trochę i drapiąc się po brodzie zaczął się głośno zastanawiać.
- Hmm…. Już to gdzieś widziałem. Tylko do diabła gdzie! – raz powoływał się na Boga raz na diabła jak na prawdziwego chrześcijanina przystało. Uśmiechnąłem się. Natomiast Caedes zaczął sie przechadzać w te i spowrotem po celi. Przycisnąłem się do ściany, żeby zrobić mu miejsce. Nagle usłyszałem pisk i trzask łamanych kości.
- No i patrz co zrobiłeś. Zdeptałeś Heńka! – pokazałem na rozpłaszczonego szczura.
- No i masz ci los no. Twojego przyjaciele zdeptałem. Tylko nie rozpaczaj.
- Bardzo śmieszne. Ta, naprawdę. – po tej krótkiej wymianie zdań znów zaczął sie przechadzać, a po chwili…
- Mam!  - no właśnie… - Ten symbol to znak asasynów. Widziałem go w naszych kronikach. Ale co on tu robi?
- Spokojnie. Przejdź na chwile. Na pewno nie został tu wyrzeźbiony bez powodu. Tak wiem, że wiesz. Popatrz jak tylko zdrapać ten mech to widać wyraźnie, ze nie ma tu zaprawy,  która by utrzymywała cegłę na miejscu, została ona zeskrobana. Może uda mi się czymś wyciągnąć tą cegłę. – zacząłem się rozglądać po celi za czymś co ułatwiłoby mi wyciągnięcie cegły. Kiedy powoli traciłem nadzieję mój wzrok spoczął na rozdeptanym Heńku. Podszedłem do niego i zacząłem grzebać w jego wnętrznościach.
- Co ty robisz? – wyczułem zdezorientowanie w głosie Caedesa.
- Szukam wystarczająco długiej kości. – Heniek był większy niż normalny szczur więc ufałem, że uda mi się takową kość znaleźć. – Mam! – nie miałem pojęcia jaka to kość, ale ważne, że była w sam raz. Podszedłem ponownie do ściany ze znakiem i podjąłem próbę odkrycia jej sekretu. Po kilku nieudanych próbach udało się. Ostrożnie wyjąłem cegłę.
- Tu coś jest. Jakiś zwój. – Wyciągnąłem go.
- Daj tu do światła. – podszedłem do otworu który niby miał służyć jako okno. Caedes wyrwał mi zwój. Odebrałem mu go.
- Dawaj to! Ja znalazłem! Ja przeczytam! Tak, tak wyobraź sobie , że umiem czytać. Jestem nawet bardziej wykształcony, niż bym tego chciał i to wszystko przez moją ciekawość. – patrzyłem na Caedesa, który stał jak by ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody…
- Dobrze nie unoś się Maliku. Czytaj.  – posłałem mu spojrzenie wyrażające moje oburzenie na co on zareagował śmiechem. Nie skomentowałem tego.
- Czytam.

Akka 25.08.1258 rok


  Kiedy będziesz czytał ten list kim kolwiek jesteś, ja już dawno będę spał snem umarłych, albowiem dziś jest sądny dzień dla mnie. Dziś powędruję ścieżką usłaną ludzką  nienawiścią i herezją prosto na szafot ku swemu przeznaczeniu.
  Pisze ten list, by powiedzieć Ci, że mury tej celi trzymają w sobie tajemnice, sekrety i odpowiedzi, których poszukują najwięksi władcy tego świta, aby zdobyć nad nim władzę. Masz to w zasięgu ręki, jednak odnajdziesz to  tylko wtedy jeśli jesteś właściwą osobą. Możesz wyjąć wszystkie cegły z tej celi i tak nie znajdziesz nic. Albowiem, tylko prawdziwy asasyn, któremu przychylna jest moc orła może odnaleźć tajemnice skrywane przez te mury... Musze kończyć już pierwsze promienie wschodzącego słońca zalewają to „opuszczone przez Boga miejsce”. Mój czas dobiega końca, ale ty pamiętaj
Nic nie jest prawdziwe…
… Wszystko jest dozwolone

PS: Wytęż  zmysły, pomyśl o wolości i o tym o co walczysz. Patrz po za to co widać….



Po przeczytaniu tego listu ogarnęły mnie dziwne uczucia. Nie wiem jak to nazwać.
- Dziwne.
- To twój komentarz Maliku?
- Tak. Czemu „opuszczone przez Boga miejsce” jest w cudzysłowie??
-  Nie mam pojęcia, ale czuje, że odpowiedź jest w tym co tu ukrył ten asasyn.
- Moc orła? A to PS? W ogóle nic z tego nie rozumiem. Patrz po za to co widać. Bez sensu.
- Wiesz łącząc te dwa fragmenty listu podsunąłeś mi pewną teorię. Myślę, że to prawdopodobnie jest opis Wzroku Orła.
- Że czego? – co on znów wymyślił….
- Wzroku Orła. Umiejętności wrodzonej, posiadanej przez asasynów, która pozwalała lepiej zrozumieć im zamiary ludzi w ich otoczeniu. Nie wszyscy ją posiadali, ale większość. Ci którzy zostali nią obdarzeni czy chcieli czy nie zostawali asasynami i nie dlatego, że ktoś ich do tego zmusił, ale przeznaczenie o tym decydowało. Mogli uciekać dokąd chcieli ono i tak ich dopadło w najmniej spodziewanym momencie. – w głowie się nie mieściło co on wygadywał…
- Ja nie wierzę w przeznaczenie. A ty Caedesie zadziwiająco dużo wiesz o asasynach jak na templariusza. Zupełnie jakbyś nie był templariuszem tylko asasynem. – coraz bardziej byłem zirytowany tą cała sytuacją.
- No cóż. Swego czasu to byli nasi sojusznicy w pewnym sensie, aż do ich upadku. Jednk musieliśmy stwarzać pozory odwiecznych wrogów.
- Aha. – nic więcej nie byłem w stanie powiedzieć. Za to w głowie utkwiło mi zdanie „ Patrz po za to co widać” Nagle przypomniała mi się sytuacja kiedy stałem oko w oko z tym strażnikiem którego zabiłem. Pamiętam, że w pewnym momencie otoczyła go żółta aura. Hmm… A jeśli…  Nie to nie możliwe. „Pomyśl o tym o co walczysz” Czy ja? Nie, nie to musiało mi się przywidzieć.
- Wszystko w porządku Maliku? – nie odpowiedziałem. Jedna myśl w mojej głowie „Patrz po za to co widać”, „Pomyśl o tym o co walczysz” i nagle wokół zrobiło się ciemniej, ale wszystko było jakby bardziej wyostrzone.
- Maliku! – uciszyłem Caedesa gestem. Spojrzałem na niego otaczała go niebieska aura, a tuż za nim w kącie dostrzegłem trzy cegły od których biła biała poświata. Podszedłem tam i za pomocą tej samej szczurzej kości wyciągnąłem po kolei cegła po cegle. Przy ostatniej zaczęły drżeć mi ręce a serce zaczęło bić szybciej. Kiedy jednak uporałem się z ostatnią cegłą okazało się , że nic tam nie ma.
- I co? – zapytał zniecierpliwiony i zapewne zirytowany moim zachowaniem Caedes.
- Nic. Właśnie o to chodzi, że… Czekaj. – spojrzałem jeszcze raz w to samo miejsce. Schyliłem się. Tym razem biała poświata rozświetlała lewą ściankę w wnęce. Znów zabrałem się do usuwania cegieł. Sięgnąłem tam ręką. Natrafiłem na coś. To chyba jakaś księga. Wyciągnąłem ja stamtąd. Podszedłem do światła i zdmuchnąłem kurz. Przejechałem palcami po okładce. Zdobił ją ten sam znak co był na cegle, która kryła za sobą zwój.
- I co dalej nie wierzysz w przeznaczenie? Dalej uważasz, że bredzę, iż posiadasz duszę asasyna?
Nie odpowiedziałem, tylko tępo wpatrywałem się w księgę. Czyli to prawda. Jestem asasnem… 

7 komentarzy:

  1. Genialny rozdział, świetnie przedstawiony, mistrzostwo ! :)

    Cudownie, czekam już na cz. IV.

    Powodzenia. ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  2. Po przeczytaniu tego rozdziału, dochodzę do wniosku, że wkurwiają mnie obaj bohaterowie. I Caedes, i Malik. Są jakby sztuczni, nie namacalni, plastikowi. To może też wina dialogów, które mieszają w sobie poczucie humoru XXI wieku i archaizujące słownictwo. I jeśli mogę Ci coś poradzić, to popracuj właśnie nad nimi. Bo ja - jako czytelnik - nie łyknęłam tego. Zwłaszcza momentu zwierzania się Malika.
    Zabawnie to kontrastuje z logicznością zdarzeń, która jest naprawdę spójna i pomysłowa i trochę smutno mi, że warsztat nie nadąża za Twoją fajną, wartką fabułą. Jest przemyślana, ładnie podzielona na sceny, ale narracyjnie to przypomina ot, takie zwykłe wynurzenia nie przyprószone ani minutą namysłu.
    1. Dialogi
    2. Uwiarygodnienie postaci ( no ten Malik to zadziwiająco współczesny i naiwny~ )
    A tak ogólnie, to proszę, nie zacznij mnie nienawidzić. Ja tylko sugeruję, że można by popracować nad Twoim opowiadaniem, które ma - moim skromnym zdaniem - bardzo duży potencjał. Ba, myślę, że jakbyś to okrasiła jakimiś fajnymi ciekawostkami (np. powiedzieć, w jakim jęz. rozmawiają, jeszcze raz ta narracja, pierdzielnąć im jakiś specyficzny sposób mówienia, trochę poczytać o tej Syrii ) to wyszłaby zajebista powieść.
    I mam nadzieję, że nie będziesz zła za tą konstruktywną (!) krytykę; Bo powiedz, czy opłaca się słuchać kłamliwych pochwał? Czy to coś daje? Osobiście nie lubię być okłamywana i sądzę, że Ty, autorko, jesteś inteligentną osobą. I też nie lubisz, noo.
    Trzymaj się ciepło, pisz dalej, ściskam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Ci za szczere słowa. Coraz bardziej nabieram ochoty aby to napisać od nowa, ale nie mam czasu, więc musi to pozostać jak jest. Postaram się jednak popracować nad nowymi rozdziałami., wiedz jednak, że nie jestem profesjonalną pisarką w ogóle nią nie jestem, więc nie uda mi się wszystkiego idealnie przedstawić. Mam nadzieję, że pomimo tego wszystkiego się nie zniechęcisz i będziesz czytać dalej. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do pana powyżej, wiesz co mnie osobiście wkurwia? - Twoje wyrażanie opinii! Zanim cokolwiek napiszesz, przemyśl to i zdobądź się na użycie ludzkiego czynnika, jakim jest empatia.

    Także moja ocena wygląda tak bo to jest opowieść z elementami FANTASTYKI nie musi do końca odzwierciedlać reali tych czasów, gdyż by byłoby to oklepane i nudne, jak flaki z olejem. Takie połączenie kontrastów dwóch odległych od siebie czasów mi sie bardzo podoba i to właśnie doceniam!


    Sumując oceniając coś, użyj trochę asertywności.
    Ps. 'Trzymaj się ciepło, pisz dalej, ściskam <3'

    O_o

    OdpowiedzUsuń
  5. O i poprawka, zmień na żeński rodzaj. ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  6. No tak. Bo jak piszemy o Syrii, to lepiej w ogóle się nie zastanawiać, jaka ta Syria jest. Na pewno mają tam niebieskie słońce i zajebistą dżunglę. No co? Przecież to ma ELEMENTY fantastyki, więc można wszystko.
    Kiedy pisząc coś czerpie się z rzeczy historycznych i prawdziwych, trzeba jednak coś niecoś o nich wiedzieć. I nie mówię tego teraz do Autorki, którą szanuję za zdroworozsądkowe podejście ( ja to bym warczała i pluła naokoło :3 ), tylko do objawionego adwokata~

    Co do empatii - na ile jej masz, by nieobiektywnie oceniać? By pozwalać żyć złudzeniem i w efekcie przyzwolić na zderzenie z rzeczywistością, które zawsze jest brutalne.
    I na ile jej masz, skoro skąpiąc krytyki ograniczasz rozwój Autorki?
    Czy to jest Twoim zdaniem empatia?
    No to kurwa gratuluję.

    A się uniosłam. No bo kurczę, nie można tak po macoszemu traktować literatury. I przepraszam za wywołanie takiej burzliwej i agresywnej dyskusji. Ew. można to skasować, panno Vinci ^^"

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi się podoba ten rozdział. Czytam dalej może dzisiaj przeczytam do 6 rozdziału. :D:)

    OdpowiedzUsuń